wtorek, 30 czerwca 2015

Bez sił...

Jestem wykończona... Przeprowadzamy się, nie mamy ani sprzętów, ani pieniędzy. Nie kłamię; mamy trzy kubki, dwie szklanki, sztućce (od moich rodziców) ... i ani jednego talerza. Będziemy musieli jeść z plastikowych, niewymiarowych misek (które też nawiasem mówiąc mamy od moich rodziców) . Nie mamy na razie pieniędzy na cokolwiek, bo wydaliśmy na trzy garnki - mieliśmy dostać CAŁY komplet od teściów, ale cóż! I na patelnię, jakąś tanią, byle była... Ogólnie nie mielibyśmy też pieniędzy na kaucję, ale moi rodzice poratowali nas pieniędzmi, tyle ile mogli.
Teściowa ma nam wysłać firanki. Jeszcze nigdy nic nam nie wysłała, a na ślub dostaliśmy KARTKĘ Z ŻYCZENIAMI. Nie chodzi o to, że mam żal do kogoś, kto np nie ma pieniędzy. Moi rodzice do majętnych nie należą, dlatego tata, aby wyprawić nam obiad weselny chodził do pracy na dwie zmiany - od piątej rano do dziesiątej wieczorem, brał nadgodziny i robił w weekendy... Czym mnie powalił na kolana. Wiem, że ja sama zrobiłabym wszystko, by pomóc swojemu dziecku. U mnie w rodzinie dba się o dzieci. Eh... Chodzi o to, że mam żal do kogoś, kto zostawił swoje dziecko (mój mąż) samo na pastwę losu już dawno, kto pozostałym dzieciom i sobie kupił iphony, który ma wypasione mieszkanie itp. Mieliśmy dostać te garnki od nich, to byłoby duże odciążenie dla nas. Sami wyszli z inicjatywą, my się ucieszyliśmy. I co? Zostaliśmy bez garnków.
Leki, których potrzebował mój mąż wysłała TEŻ MOJA MAMA. Teściowa wielce dowiadywała się o tych lekach w aptece i tyle. Żal mi w tym wszystkim męża. Nie ma w tym jego winy, że jest od początku zdany sam na siebie, wiele przeszedł przez swoich bliskich i pewne rzeczy będą się za nim ciągnęły jeszcze długo.
Najchętniej ucięłabym z nimi wszystkimi kontakt i poprosiła tylko o pomoc, która mu się należy z racji winy jego matki (obiecała mu coś kiedyś i zostawiła go na lodzie, na którym ślizga się do dziś). A jednak On ją bardzo kocha, rozumiem, w końcu jacy by nasi rodzice nie byli, to jednak zawsze będziemy ich kochać, chociaż pewnym się ta miłość NIE NALEŻY!

Wybaczcie, że taki emocjonalny wpis... Ale nie mam nawet komu się wypłakać, do rozwiązania coraz bliżej, a my nie mamy pieniędzy na nic, nie mamy w tej chwili nawet na czym jeść. Wiem, że inni mają gorzej i nie narzekają, dlatego zaraz zacisnę zęby i z uśmiechem postaram się wkroczyć w kolejny dzień... Mam rodziców, którzy chcą mi pomóc jak potrafią, mam też wymarzone Maleństwo w brzuszku... i to musi dać mi siłę.



środa, 24 czerwca 2015

Kocham Cię Tatusiu... czyli Dzień Ojca


To pierwszy rok, w którym mój mąż otrzymał życzenia z okazji Dnia Ojca. Maleństwo jest dopiero w brzuszku, więc przekazało mi wiadomość, a ja ją grzecznie przekazałam. Były też przytulaski, gdy brzuszkiem pocierałam o Jego brzuch, mówiąc, że córeczka go przytula. Maleńka daje już bardzo wyczuwalne kopniaki, obraca się cała, przyjemne są tylko ruchy rączek, bo są delikatniejsze. Mąż jest w ciężkim szoku, że taka mała istotka ma tyle siły - przykładam jego dłoń w miejsce, które dostaje z nóżki i wtedy woła do brzuszka "Kornelka! Tak kopać mamusię?".
Co do zdjęcia to Tatuś tak się ucieszył, że zaraz zrobił zdjęcie i opublikował dla znajomych na facebooku (od niedawna pozwoliłam mu w ogóle wstawać cokolwiek związanego z ciążą). No i pod zdjęciem dziwny komentarz od jego znajomej (?) o treści "o boże co ty zrobiłeś"... Niby nic, ale trochę mnie zmieszało. Może to jedna z Jego byłych, nie wiem nawet jak wygląda ani się nazywa, bo profil "jajcarski", czyli zdjęcie profilowe z jakimś czymś, a zamiast imienia i nazwiska mało śmieszny tekścik. Ja wiem, zamartwianie się takimi drobnostkami to głupota... 

PS. Mam równe 10 kilo na plusie. Ciężko mi uwierzyć, że będę jeszcze większa!

poniedziałek, 22 czerwca 2015

Owsiane ciasteczka bezglutenowe z sezamem

Jako, że wraz z mężem postanowiliśmy sprawdzić, czy nie jesteśmy uczuleni na gluten, wprowadziliśmy specjalną dietę. Skąd taki pomysł? Z tego bloga klik. Skoro gluten tylko szkodzi, może warto z niego zrezygnować?
Wczoraj upiekłam chleb ze specjalnej mieszanki, dzisiaj postawiłam na ciasteczka. Podzielę się z wami przepisem i zdjęciami efektu końcowego ;) Ciasteczka są "zdrowe", ponieważ oprócz braku glutenu mają w swym składzie owsiane płatki (źródło błonnika) a także sezam, który zawiera żelazo, lecytynę, wapń, witaminy- A, B1, B2 oraz 5 % wysokowartościowego, łatwo przyswajalnego białka.

Przepis na owsiane ciasteczka bezglutenowe:

  1. 200 g margaryny Kasi
  2. szklanka cukru brązowego
  3. jedno jajko
  4. szklanka mąki ryżowej
  5. dwie łyżeczki cukru wanilinowego
  6. dwie łyżeczki proszku do pieczenia
  7. trzy szklanki owsianych płatków bezglutenowych
  8. trochę sezamu - wsypałam "na oko" ;)
Margarynę utrzeć z cukrem brązowym i wanilinowym, dodać jajko i zmiksować. 
Do mąki dodać proszek, zmieszać z płatkami. Sypką mieszankę dodać do utartego masła, zmiksować. Dosypać sezamu w ilościach nas zadowalających. Z powstałej masy ulepić kulki, rozpłaszczyć je w dłoniach i ułożyć na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia/matą. Piec w 180 stopniach przez ok 20 minut.






Owsiane ciasteczka bezglutenowe
jednym słowem... Pychotka!

czwartek, 18 czerwca 2015

Przepis na szczęście?

Cy istnieje jakikolwiek przepis na... szczęście? Co robić, by być zadowolonym ze swojego życia? Jak zasypiać z uczuciem ulgi i radości, w jaki sposób ułożyć wszystkie puzzle, aby nasz czas nie był tylko ulotną chwilą pełną cierpienia i niezadowolenia...
Myślę, że każdy z nas powinien znaleźć swój przepis, zapisać składniki i wykonanie, które sprawdzają się u niego najbardziej. Mimo, że nie jestem starym człowiekiem z mądrością stosowną do jego wieku, to jednak ponad dwadzieścia lat to wystarczająco, aby "załapać", o co w tym życiu chodzi i postanowienia wybrania z niego tego, co najlepsze.

1. Każdego dnia myślę o ludziach, których kocham. Myślę o rodzicach, o mężu i maluszku, który radośnie kopie w moim brzuchu. Myślenie o nich ciepło powoduje, że od mojego serca rozchodzi się przyjemne uczucie miłości. Czasem są to wspomnienia, czasem po prostu zastanowienie się, co teraz robią lub planowanie czegoś z ich udziałem.

2. Często wspominam dobre chwile, przypominające mi to, że jestem kochana i akceptowana.

3. Nie ma dnia, abym chociaż nie szepnęła mężowi, że go kocham. Powtarzam to także mojej rodzinie, gdy rozmawiam z nimi przez skype/vibera, a ostatnio na żywo. Nigdy nie marnuję szansy na powiedzenie komuś, co czuję.

4. Potrafię powiedzieć NIE. Niejeden raz ktoś na mnie z tego powodu krzywo popatrzył i swoje pomyślał, ale widzę już wyraźnie, czy ktoś chce mnie wykorzystać. Tak samo bronię swoich granic, nie pozwalam się krzywdzić.

5. Urwałam relacje z toksycznymi ludźmi. Skupiłam się na tych, którzy wnosili do mojego życia dobro.Życie jest za krótkie, by użerać się z kimś, z kim czujemy się źle. Lepiej ten czas podarować komuś, kto docenia naszą relacje i w ten sposób brać i dawać. Dopiero po czasie zobaczyłam, że niektórzy "przyjaciele" albo mnie wykorzystywali, albo wpędzali mnie w uczucie bezgranicznego smutku, tak bardzo obciążali mnie swoimi problemami. Jeśli ktoś ma problem sam ze sobą nie pomożemy mu, a zaszkodzimy tylko sobie.

6. Pomagam ludziom, którzy tą pomocą nie byliby zażenowani i którym przyniosę tym samym radość. Pomagam w miarę swoich możliwości. Widok radosnego człowieka uszczęśliwionego przeze mnie jest bardzo budujący.

7. Gdy popełnię błąd, przyznaje się do niego. Przepraszam.

8. Staram się mówić językiem żyrafy, a nie szakala. Nie zawsze się udaje, ale przynajmniej wiem, że mówiąc coś mogłam kogoś zranić i mogę to szybko naprawić.

9. Robię rzeczy, które lubię. Polubiłam pieczenie - piekę, gotowanie - gotuję. a oprócz tego nadal wykonuję inne czynności, które mnie uszczęśliwiają.

10. Szczególnie w okresach napiętego grafiku staram się dobrze zorganizować czas - spanie, jedzenie, nauka, praca i przyjemności, wszystko znajdzie w 24 godzinach swoje miejsce.

11. Wysypiam się, unikam "długów snu".

12. Przykładam dużą uwagę do tego, co jem. Od niedawna wzięłam swoje menu pod lupę i okazało się, że jem przetworzone jedzenie pełne chemii. Postanowiłam zmienić dietę na taką, która może mi jakoś specjalnie nie pomoże, ale nie będzie szkodzić. Od kilku dni stosuje dietę bezglutenową, oprócz tego nie wezmę do ust chipsów, gazowanych napojów itp. Jem dość dużo mięsa, bo moja grupa krwi dobrze je trawi i bardzo je lubię, oprócz tego warzywa, owoce, ziemniaczki i ryż. Piję dużo mleka, jem często ryby. Niestety próby ograniczenia czekolady zawodzą, ale myślę, że kiedyś dam radę przejść obok niej obojętnie. Nie truję się gotowym jedzeniem, przyrządzam dania samodzielnie, najlepiej ze składników z dobrych źródeł. Ograniczyłam cukier i zastąpiłam bo brązowym, ograniczyłam też sól, którą baaardzo lubiłam - nieposolone ziemniaki nie smakują źle, a inaczej. Czytam o przyprawach, eksperymentuję z nimi, nie korzystam z gotowych mieszanek typu vegeta. Codziennie przyjmuję odpowiednią liczbę płynów, z czego podstawą jest woda i sok pomarańczowy.

13. Nie mam zbyt dużych wymagań. Chyba z racji mojej natury nie przeszkadzają mi z reguły żadne bodźce, nie jestem nadwrażliwa, potrafię się przystosować do każdej sytuacji.

14. Spełniam marzenia. Te malutkie, maleńkie, ale i te życiowe. Aktualnie jestem w trakcie spełniania największego - będę mamą.

15. Mówię o co mi chodzi. Czasem jest to cholernie trudne, ale nikt nie jest wróżką Sybilią oprócz niej samej i "domyśl się" rzucone komuś w twarz wcale nie wyjaśnia sprawy. Mówię, co mnie zraniło i czego oczekuję. Nie milczę, gdy coś się wali. Rozmową można wiele naprawić i zdziałać.

16. Pytam, jeśli chciałabym czegoś się dowiedzieć. Pokonuję wstyd/dumę czy co tam jeszcze i zadaję pytanie, oczekując odpowiedzi.

17. Bardzo mało przejmuję się zdaniem innych dotyczącym mnie samej. Istotne uwagi biorę do serca i je rozważam, ale mam gdzieś to, że ktoś mnie nie lubi, nie podoba mu się mój styl lub co innego. Najważniejsze, że jest na świecie ktoś, komu podobam się właśnie taka, jaka jestem i za to mnie kocha.

18. Robię miłe niespodzianki bliskim. Małe czułostki, takie jak upieczone ciasto z Jego ulubionych składników, zostawiona kartka na przygotowanym wcześniej posiłku, zrobienie lub kupienie czegoś, co Jej się podobało... Mam to po moich rodzicach, którzy mnie także od zawsze zaskakiwali, np po powrocie z kolonii zastawałam całkowicie wyprane, pięknie pachnące łóżko (tata tapicerem nie jest, ale własnoręcznie rozkręcił je i ściągnął obicie, by je później założyć na nowo), gdy mieszkałam w mieszkaniu studenckim i miałam egzaminy w dniu urodzin, to oni czekali na mnie w moim pokoju z tortem, przy okazji sprzątając mi w kuchni... No i ostatnia niespodzianka - ich wizyta. Nauczyłam się, jak bardzo czujemy się kochani, gdy ktoś się dla nas stara i ja także robię coś takiego dla innych.

To chyba tyle... Myślę, że z biegiem czasu będę do tej listy dopisywać inne punkty. Jakie są wasze? Co robicie, by osiągnąć spokój? Jaki jest wasz przepis na szczęście?


Cudownych rodziców mam...

Kochani! Nie było mnie tak długo, gdyż... odwiedziła mnie rodzina. To była najpiękniejsza niespodzianka w moim życiu, byłam załamana faktem, że zobaczyć mogę ich dopiero na święta, a może nawet później. Do końca byłam przekonana, że przyjeżdża teściowa z dziećmi. Szykowałam na to spotkanie jedzenie, sprzątałam... ale wiadomo, bez większych chęci. Nawet dzwoniąc do mamy relacjonowałam jej wszystko, nawet to, że nie ciesze się na ich przyjazd, bo oznacza on dla mnie męczące dni, w których będę skrępowana obecnością prawie obcych mi ludzi.
Gdy weszłam do pokoju, a czekali w nich moi rodzice i siostra, nie docierało do mnie, co się dzieje. Po chwili nie mogłam opanować łez...
Te kilka dni zleciało tak szybko... Jakby prawie ich nie było, ale dzięki temu, że mogłam ich przytulić, naładowałam akumulatory :) Przywieźli ze sobą masę prezentów i rzeczy do porodu, a nawet pogodę! Przez cały czas mieliśmy słońce i było cudownie, nawet wylegiwaliśmy się na plaży, a rodzinka pierwszy raz widziała ocean.


Naprawdę ich kocham. Wiem, że są w stanie zrobić dla mnie wszystko, tak samo ja dla nich...

czwartek, 11 czerwca 2015

Żyj...

Jakiś czas temu natrafiłam na tekst, który dał mi do myślenia. Niestety, ciężko znaleźć jego oryginalne źródło, więc podaje linka do miejsca, w którym go znalazłam. Klik. Wklejam tutaj wersję skróconą, która jest dla mnie kwintesencją. 


"Wyobraź sobie, że istnieje taki bank, który każdego ranka wpłaca na twoje konto 86.400 złotych. Bank jednak nie kumuluje środków. Co noc twoje konto wyzerowuje się do ostatniego grosza, przepada zatem wszystko, czego nie wydałeś w ciągu dnia.
Co byś zrobił w takiej sytuacji? Pewnie wybierałbyś codziennie wszystkie wpłacone środki.
Każdy z nas ma rachunek w podobnym banku. Banku, który nazywa się Czas. Każdego ranka otrzymujesz 86.400 sekund..."

środa, 10 czerwca 2015

Studniówka

Czy w dzisiejszym wpisie będę wspominać bal, który odbył się przed maturą? A może opiszę poloneza...? Otóż nie :)


Licząc od dnia zapłodnienia, zostało mi równe sto dni do porodu! Czy rzeczywiście tak będzie? Nie sposób tego przewidzieć :)


Dziewczynka!



W końcu się udało! Moja mała kruszynka wciąż zakrywała się nóżkami lub pępowiną, dlatego nie mogliśmy się doczekać, aż się odsłoni. Od pierwszych tygodni chciałam dziewczynkę - wyobrażałam sobie malutkiego człowieczka, którego ubieram w sukieneczki, słodkie różowe ubranka, a później czeszę włosy, wpinam spinki, plotę warkoczyki, ubieram podobnie jak siebie. To dziwne, bo zanim zaszłam w ciążę chciałam mieć syna. Ale kiedy już dwie kreseczki pojawiły się na teście, zapragnęłam córki. Takiej pięknej, słodkiej i podobnej do tatusia. Przede wszystkim tego nie mogę się właśnie doczekać - w pierworodnej córce zawsze jest sporo z ojca, więc głaszcząc brzuszek wyobrażam sobie, że ma po moim ukochanym mężu oczu, uśmiech, nosek.... 
No i mąż też się przyznał, że wolałby córeczkę... Taką, którą by chronił, dla której byłby rycerzem. Nie może się doczekać, aż ją przytuli, mimo, że początkowo mówił, że chciałby syna i tylko syna. Wiem, że przy córeczce nie będzie musiał się hamować z czułością, myślę, że przy synku chciałby wychować go "na prawdziwego faceta" (taka presja jego doświadczeń z dzieciństwa), a przy dziewczynce może z czystym sumieniem wprowadzić rozpieszczanie na całej linii. Bardzo się cieszę, że to właśnie takiego tatusia będzie mieć moje dziecko. Że spotkałam na swojej drodze tak wspaniałego mężczyznę. 

Nasza Kornelia wciąż bawi się stópkami :)
Z pierwszym imieniem dla córci nie mieliśmy problemu, chcieliśmy coś kobiecego, o ładnym brzmieniu, romantycznego... Julia odpadła, bo 90% moich koleżanek ma córki Julie, chociaż to było u nas pierwsze imię, o jakim pomyśleliśmy. Kornelia wydała nam się dobrym wyborem, zwłaszcza, że już do brzuszka mówimy "Karmelku"... Zastanawiamy się nad drugim imieniem, może jakimś tradycyjnym...

Poratujecie? Jakie imiona wam się podobają? Nie mamy z mężem pomysłów...

wtorek, 9 czerwca 2015

Ciąża w Irlandii

Jak przebiega ciąża w Irlandii? Gdy przyszło mi stanąć przed wyborem - nosić dziecko i urodzić w Polsce bez męża, a zrobić to w Irlandii razem z nim, nie wahałam się zbyt długo. Wylałam wiele łez, opuszczając rodzinę, wylali je także i oni przekonani, że nie będą mi mieli jak pomóc. Wyjechałam do obcego kraju, znając jedynie podstawy języka, pełna obaw już nie tylko dotyczących samej ciąży i rodzicielstwa, ale przede wszystkim tego, co przyniesie jutro. Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Znalazłam jakieś forum, na którym mamusie dzieliły się spostrzeżeniami dotyczącymi ciąży i porodu w Irlandii, jednak było ono sprzed sześciu lat, a od tego czasu sporo się zmieniło. Znalazłam później kilka blogów, ale na żadnym nie było odpowiedzi na wszystkie nurtujące mnie pytania. Czułam się zagubiona i pewnie błądziłabym, jak we mgle, gdyby nie koleżanka męża, która poprowadziła mnie przez sterty druczków, służyła radą i była nawet tłumaczem w sytuacjach awaryjnych. Mam nadzieję, że kiedyś któraś mamusia w dwupaku wejdzie tutaj, by dowiedzieć się, co ją czeka. Dzielenie się doświadczeniem jest ważne, wiem, ile spokoju przynosi wiedza, a nie każda kobieta  będzie miała koleżankę, która posłuży jej radą.

Wiecie, co jest zupełnie inne, niż w Polsce?

Pierwsze, co musi posiadać kobieta pragnąca prowadzić ciążę w tym kraju to PPS. Personal Public Service Number działa na tej samej zasadzie, co nasz numer PESEL. Aby dostać swój numer, musimy udać się do budynku, w którym przebiega proces rejestracji. Aby znaleźć najbliższy, wystarczy wejść na stronę  welfare. Do złożenia wniosku potrzebujemy dowodu osobistego oraz potwierdzenia stałego miejsca zamieszkania. Jeśli bezpośrednio wynajmujemy mieszkanie, zabieramy umowę najmu lub oficjalne pismo od agencji, jeśli mieszkamy "pod kimś", zabieramy go ze sobą z jego umową, rachunkami na jego imię i nazwisko, by ta osoba podpisała oświadczenie, że faktycznie mieszkamy razem z nim. Ważne, by ta osoba nie zapomniała swojego dowodu osobistego, którego dane muszą zgadzać się z danymi na rachunkach. Jeśli dojeżdżamy do małżonka, to jego także zabieramy ze sobą, gdyż będziemy niejako pod niego "podpięte" w systemie. Było tak w mojej sytuacji, gdyż sama nie zaczęłam tutaj pracy, więc jestem na jego utrzymaniu. Po odejściu od okienka wracamy do domu i czekamy na list. Niestety ja musiałam przyjeżdżać w to miejsce aż trzy razy, bo wciąż nie dostawałam żadnej informacji dotyczącej mojego numeru, a mijały cztery tygodnie. Zgubili mój wniosek, znaleźli, zgubili ponownie i dopiero po interwencji telefonicznej mojej koleżanki ostatecznie jednak znaleźli i wpisali mnie w rejestr. Myślę jednak, że to wyjątkowa sytuacja, mój mąż był raz, czekał ok tygodnia i dostał swój numer.
W jakim celu wyrabiamy PPS? Otóż, tutaj ciąży nie prowadzi ginekolog, a GP - odpowiednik lekarza rodzinnego. Aby zapisać się do wybranej kliniki, trzeba wypełnić druk rejestracyjny, w którym w odpowiednim polu wpisujemy nasz numer. Następnie uiszczamy opłatę (u mnie było to 50 euro). Umawiamy się na wizytę, na której informujemy lekarza, że jesteśmy w ciąży, lub też podejrzewamy siebie o stan błogosławiony - w moim przypadku  nie było wątpliwości, że oczekuję narodzin dziecka - przyleciałam tutaj w 13 tygodniu, miałam ze sobą już pierwsze zdjęcia USG. Lekarz robi z nami wywiad, mierzy ciśnienie krwi, sprawdza stan nóg, waży. Zapisuje nas także do szpitalnego programu "ciążowego" - wysyła w naszym imieniu list do szpitala, że jesteśmy w ciąży i trzeba się nami zająć ;). Następnie czekamy na list, w którym szpital poinformuje nas o ustalonej wizycie, gdyż uwaga - nie umawiamy się sami, jak w Polsce. Niestety trzeba się dostosować do podanej daty i godziny, ewentualnie próbować ją przełożyć telefonicznie.
Miałam to szczęście, że blisko mojego miejsca zamieszkania była polska klinika z polskim GP, co bardzo mi pomogło, gdyż dopiero uczę się angielskiego i wizyty u irlandzkiego lekarza to byłby dla mnie dodatkowy stres.
Gdy stawimy się w szpitalu po raz pierwszy, dostaniemy do wypełnienia druki rejestracyjne. Wypełniamy kartki swoimi danymi i dostajemy w niedługim czasie kartę przebiegu ciąży. Wygląda ona inaczej, niż polska. Jest to... teczko-segregator, w którym będzie znajdowało się WSZYSTKO, co dotyczy naszego dziecka i nas samych. Karta wygląda tak:

Ciąża w Irlandii : Karta przebiegu ciąży.

Dzieli się na dwie części, każda posiada odpowiednie przegródki. Jest to świetnie przemyślana teczka, łatwo odnaleźć wszelkie wyniki badań, szczególnie podoba mi się rozwiązanie dotyczące wydruków z badaniami krwi. Przyklejane są jedne nad drugimi, dzięki czemu można szybko porównać wszystkie odczyty.

W szpitalu czeka nas wywiad z położną, która spyta nas o choroby w rodzinie - warto więc wcześniej zapisać sobie wszelkie nieprawidłowości występujące u najbliższych. Spytane będziemy, czy chcemy karmić piersią, a także czy znane nam są ćwiczenia Kegla. Zostaną nam one zalecone. Zaproponowana będzie też szkoła rodzenia, z której ja osobiście zrezygnowałam (forma wykładowa mija się z celem, gdy nie zrozumiem, co do mnie mówią), jednak jeśli któraś mamusia posługuje się językiem angielskim w stopniu dobrym, polecam. Dostaniemy gratisy, w tym książeczki i ulotki dla ciężarnych. Najfajniejszy będzie magazyn wydawany przez szpital. Mój wygląda tak:

A co znajduje się w jego środku przeczytacie tutaj.

 Będzie też wykonywany skan. Co zauważyłam i mnie mile zaskoczyło - usg wygląda tutaj hmmm poważniej. Jest nam wszystko tłumaczone, na naszych oczach mierzone są wszystkie wymiary dziecka, a każda czynność dokładnie opisywana przez wykonującego skan. Byłam bardzo zadowolona, bo uwielbiam profesjonalizm, a żaden z ginekologów w Polsce aż tak szczegółowo nie zmierzył mojego dziecka, poświęcając na to tyle czasu. Wykonywane jest nie tylko "zwykłe" usg, ale i Dopplerowskie, które wykrywa wady serca. Pierwszy skan powinien być ok 12 tygodnia, lecz jako, że ja dojechałam później, dostałam wezwanie w 19 i 20 tygodniu.  Poznałam przy okazji drugiego skanu moją lekarkę, która spytała się, czy czuję już ruchy dziecka oraz czy będę potrzebowała tłumacza. Później po raz pierwszy usłyszałam słodkie "puk puk", gdy moje maleństwo robione miało echo serca. Ciąża w Irlandii prowadzona jest na dobrym poziomie, martwi mnie jedynie brak badania ginekologicznego. Robione miałam je w 11 tygodniu w Polsce, razem z cytologią i całe szczęście, że zdążyłam przed odlotem, gdyż tutaj ginekolog to luksus, za który płacimy min 80 euro.

Oprócz wizyt w szpitalu, na których robione będą skany oraz badanie moczu, wizyty mamy także u swojego GP. Jako, że zapisana jestem do polskiej kliniki, jak napisałam wyżej, robiono mi dodatkowe badania - oprócz morfologii miałam wykonywany test HIV, badanie na odporność na różyczkę oraz toksoplazmozę. Było to dla mnie ważne, gdyż przez pół życia mieszkałam z kotami i im sprzątałam, dodatkowo jadłam surową rybę, bo kocham sushi. Są to najprostsze drogi zakażenia, jednak z testów wyszło, że nie przeszłam toksoplazmozy, więc powinnam teraz szczególnie uważać. Aha! Za pierwsze badania pobrana zostanie opłata, u mnie było to ok 35 euro, następne wszelkie testy są za darmo. Wszystkie wydatki u GP, czyli opłata wstępna i za badania może być później odliczona od podatku, dlatego warto zabierać ze sobą kwitki.
Na każdej wizycie u GP badany jest nasz mocz szczególnie na obecność białka, jesteśmy ważone, mierzy się nam ciśnienie, sprawdza nogi pod kątem obrzęków, czasem także jesteśmy osłuchane, gdy mamy jakiś kaszel, a także "podsłuchujemy" maluszka, sprawdzając jego puls.
Test glukozowy nie jest powszechny. Robiony nam jest, gdy np. mamy kogoś bliskiego chorującego na cukrzycę. Więcej o teście doustnego obciążenia glukozą tutaj.

W trzydziestym tygodniu idziemy na rutynową kontrolę do naszego GP. Mierzą nam ciśnienie, ważą i sprawdzają mocz. W 32 tygodniu mamy wizytę w szpitalu, gdzie zajmują się nami podobnie, plus mogą zrobić badanie krwi.
W 34 znów waży nas GP, robi badanie moczu, może też zlecić badanie krwi.
W 36 tygodniu w szpitalu wypełniamy plan porodu. Jeśli nasza znajomość języka jest dość słaba, istnieje możliwość wizyty z tłumaczem, który albo przychodzi, albo pomaga nam telefonicznie. Na tej wizycie położna sprawdza ułożenie dziecka.
Już tydzień później widzimy się znów z GP.
I na tym muszę zakończyć swoją relację, gdyż urodziłam  w 37 tygodniu ;)


Pozdrawiamy ciepło!


sobota, 6 czerwca 2015

Killarney National Park



Całkiem niedawno, gdy jeszcze mój brzusio był maleńki, a istotka w nim jeszcze mniejsza, zaczęliśmy zwiedzać Irlandię. W miarę swoich możliwości pieniężnych i czasowych postanowiliśmy co jakiś czas odwiedzić znane miejsce i uwiecznić je na fotografiach.

Pojechaliśmy do Killarney National Park, czyli parku narodowego w pobliżu miasta Killarney, który zajmuje ponad 10 tys. hektarów!  Oczywiście nie zwiedziliśmy wszystkiego, nawet jestem nieco zawiedziona, że tak mało widzieliśmy... Ale nie byliśmy sami z mężem, zależni od kierowcy i dwóch innych osób. Coś czuję, że wrócimy tam z dzieciątkiem, gdyż na terenie parku znajduje się Muckross House - pałac w stylu wiktoriańskim z 1843 roku, obok którego rozpościera się dość duży teren świeżej trawy z zadbanymi krzewami. Całe rodziny spędzają tam miło czas, wylegując się na słońcu, a trochę dalej jest jezioro, do którego ktoś na naszych oczach wpadł z wielkim pluskiem, wzbudzając ogólną wesołość.

Dużą atrakcją jest roślinność, w tym różanecznik, który jest tak piękny, że nie można było przejść obok niego obojętnie...




Killarney National Park - obowiązkowy punkt programu! Byliście? A może dopiszecie go do listy przyszłych podróży? 

piątek, 5 czerwca 2015

Test doustnego obciążenia glukozą / test glukozowy - jak to się robi w Irlandii?

Dzisiaj robiony miałam Test glukozowy. Ne jest to standardowy test robiony wszystkim ciężarnym w Irlandii, jednak ze względu na moje obciążenie genetyczne  ( u dziadka w kwiecie wieku ujawniła się cukrzyca) ja takie badanie miałam. Nasłuchałam się od starszych koleżanek, mamy i ciotek, jakie to badanie jest nieprzyjemne... Każda, która mi o nim opowiadała, wymiotowała po przyjęciu glukozy. Na moje radosne "będę miała test glukozowy!" słyszałam jedynie "współczuję", więc oczekiwałam badania z lekkim niepokojem.

Kazano mi wykupić napój LUCOZADE, w ilości nie mniejszej niż 410 ml. Napój ten jest dostępny w każdym niemalże sklepie, a to dlatego, że jest to zwykły energetyk.
 Na badanie przybyłam po ósmej rano, na czczo. Pobrano mi krew (zrobiło mi się nieco słabo, nie spałam zbyt dobrze tej nocy i troszkę odpłynęłam razem z krwią) a następnie dano dwie szklanki z energetykiem, które miałam sobie wypić. Zajęło mi to trochę czasu, ponieważ napój jest gazowany. Później czułam się jak jeden wielki bąbelek i wciąż mi się odbijało - to jedyna niedogodność, jaką niosło to badanie.
Po dwóch godzinach w poczekalni (i czytaniu książki, graniu w gry, przeglądaniu gazet) pobrano mi krew ponownie, tym razem mniej niż za pierwszym razem. No i odesłano do domu.
www.lucozade.ie

Zaraz po badaniu wjechaliśmy z mężem na stację benzynową i kupiliśmy sobie Traditional Irish Breakfast, a co! Należał nam się porządny ciepły posiłek (mężowi szczególnie, bo w popłochu nie zdążył sam zjeść). 
Tak więc Test glukozowy był całkiem przyjemny, atmosfera w mojej klinice jest ciepła i pozytywna więc samo picie upłynęło mi w żartach pani pielęgniarki, jedynie czekanie na drugie pobranie krwi było nużące, ale to też dlatego, że mąż musiał załatwić coś w międzyczasie i większość tych dwóch godzin przeczekałam sama. Chociaż może to i lepiej, bo gdy czekamy we dwójkę zawsze dość mocno się chichramy z różnych rzeczy jak wariaci ;) 

Jeśli czytają mnie jakieś mamusie, jakie wy macie wspomnienia z testem glukozowym? Może także robiłyście go w kraju, gdzie wypija się energetyk?

Kornelcia

Suwaczek z babyboom.pl