czwartek, 30 lipca 2015

Żale i smutki emigracyjne.

Czuję się samotna.
Mimo, że jestem szczęśliwa tu i teraz, mimo, że wiem, że jestem tam, gdzie było mi pisane się znaleźć, to jednak tak się czuję. Jestem tak daleko od bliskich mi ludzi, że czuję się od nich odcięta. Owszem, jest internet, ale w tym momencie nie mam stałego do niego dostępu, a i jakoś wcześniej kontakt z moimi przyjaciółmi był słaby. Czemu? Nie wiem. Mogłabym pisać częściej, ale czuję się nachalna bo wiem, że praca i szkoła nie zostawia zbyt wiele czasu. Mogłabym częściej wychodzić z inicjatywą, ale zdawkowe odpowiedzi na jakże durne pytanie "co u Ciebie nowego" (no ale jak zapytać inaczej?) odpychają mnie i schodzę o piętro niżej w tęsknocie i żalu.



Najlepszy kontakt mam o dziwo z moją mamą. Jakże przewrotny jest los - przez całe życie nie czułam się z Nią związana, kojarzyłam ją tylko z negatywnymi emocjami, a teraz sytuacja zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. Dopiero gdy wyjechałam stała się dla mnie taką matką, jaką zawsze chciałam mieć. No i sama jest matką - bo właśnie to, że wie, o czym mówię sprawia, że łatwiej mi się przełamać i mówić o wszystkim. Niestety z przyjaciółkami stało się tak, że jestem teraz o etap dalej i dopiero, gdy one też będą matkami wbijemy na równe tory. Gdy o czymś je informuję one zwyczajnie nie wiedzą za bardzo, o co chodzi i/lub je to nie interesuje, więc nie ciągną tematu.
(Nie liczę tu jednej, z którą mam najlepszy kontakt oraz która wie, "co w trawie piszczy", bo przeżywała to razem ze swoją siostrą; z Nią rozmawiałam na skype, który jest namiastką realnego spotkania i gdy będę miała internet stały to wtedy znowu się zobaczymy.)

Tutaj mam tylko jedną koleżankę, którą mam wrażenie eksploatuję totalnie, więc coraz częściej staram się znaleźć rozwiązanie męczącego mnie problemu samodzielnie. Przez całe dnie siedzę w domu sama, bo Mąż pracuje jak najwięcej, byśmy mieli na siebie i na dziecko. Boję się wychodzić sama na spacery, wychodzę tylko w dni, w które czuję się naprawdę dobrze, czyli nie mam bóli i duszności. Dość mocno obawiam się rozwarcia i tego, że moje schodzenie i wchodzenie po schodach może spowodować coś złego. Wiem, że na spacery jeszcze przyjdzie czas, a samodzielne poruszanie się po mieście w takim stanie może być niebezpieczne. Korzystam z okazji, gdy Mąż załatwia coś rano, wychodzę razem z Nim -wtedy będąc obok w razie czego odpowiednio zareaguje.
Wiem też, że i na koleżanki przyjdzie czas - wystarczy, że pójdę do pracy, a nawet wcześniej - pewnie na placu zabaw poznam jakąś inną mamę.
Ostatnio mój ukochany spytał mnie, czy chciałabym mieć Baby Shower. Owszem, ale tutaj nie ma on sensu. Z jedną koleżanką byłaby to dość smutna impreza. Luby odparł, że zaprosi obce mi, swoje koleżanki z pracy. Może jestem dziwna, ale załamała mnie ta wizja i temat został przeze mnie ucięty.
Tak bardzo tęsknię za moimi przyjaciółkami, za znajomymi i nawet za samym moim miastem rodzinnym! Oglądamy z Mężem wiadomości, a tam Woodstock - aż nas serducha bolą.

wtorek, 28 lipca 2015

Wyprawka do szpitala, czyli My Hospital Bag



Nie wiem, na jakiej zasadzie odbywa się to w Polsce, ale tutaj na pierwszym spotkaniu z położną w szpitalu dostałam teczkę z ulotkami, książeczkami i gazetę. Nie byle jaką, bo gruby, kolorowy magazyn wydawany przez... sam szpital.  Wygląda ona tak:

W środku spis treści: 
W podstawowych informacjach są dane szpitala, cała strona poświęcona personelowi, pacjentom oraz gościom, w tym wypisane godziny wizyt. Wyjaśnione są pojęcia takie jak np pokój indukcji porodu, episiotomia (nacięcie krocza, którego się boję), cesarskie cięcie itp. Opisane są procedury porodowe, jest zachęta do karmienia piersią, gdzie szukać wsparcia w przypadku depresji poporodowej, jest też strona, na której znajdziemy wszystkie potrzebne numery telefonów, nie tylko do recepcji ale i np do doradcy laktacyjnego: 


Później magazyn dzieli się na trzy chaptery, pierwszy poświęcony jest ciężarnym: "40 tygodni krok po kroku", gdzie znajdziemy opisy trymestrów, a także co się dzieje w poszczególnych tygodniach. Jest rozdział o zdrowiu w ciąży, zwrócona jest  uwaga na dobre odżywianie, później jest o gimnastyce, o dolegliwościach takich jak poranne mdłości, skurcze nóg, ale i o tych poważnych, których nie należy lekceważyć. Jest też rozdział "wyglądaj i czuj się dobrze" z praktycznymi poradami oraz zdjęciami przedmiotów, które nam to ułatwią (ciuszki, kosmetyki itp). Jest też rozdział o nastoletnich matkach pełen rad i słów wsparcia, a także z wyczuciem napisany rozdział o poronieniu. 
 Drugi chapter to przygotowania do powitania dziecka. Rozpoczyna się od oszczędzania, przejścia na macierzyński, ubiegania się o pomoc materialną, później sympatyczny dział o zakupach dla dziecka z wypisem, co będzie dla maleństwa potrzebne: miejsce do spania, fotelik samochodowy, wózek (wg mnie wcale nie taki mus) wanienka i monitor oddechu/elektroniczna niania (też wg mnie wcale nie takie potrzebne, jeśli dziecko śpi z nami w łóżku), ciuszki miejsce do zabawy i pieluszki/kosmetyki.
No i rozdział, który dziś mnie interesuje:
YOUR  HOSPITAL BAG!
Jako że jest multum list w różnych miejscach sieci, książkach itd, co zabrać ze sobą do szpitala, to byłam trochę skołowana, co dokładnie spakować. Ucieszyło mnie, że szpital sam podpowiedział mi, co preferuje się u nich:


 Czyli muszę mieć trzy torby. Jedną moją, drugą dziecka, a trzecią do samego porodu. Hmm, myślę, że to całkiem przemyślane, więc szykuję: maleńka walizka dla Kornelki, mała torba dla mnie i torebka na poród.

Torba szpitalna:
Trzy piżamki - dwie,
Dwa staniki do karmienia - mam,
Wkłady mlekopijne ;) - mam,
Maść na brodawki - nie mam! Muszę dopisać do listy zakupów,
Wkłady poporodowe - mam,
Ciemny ręcznik - mam,
Sześć par gaci - nie mam, mam tylko jedne z siateczki,
Żel, szampon, szczoteczka i pasta, dezodorant - mam.
Kosmetyki do makijażu - no tak, muszę wyglądać pięknie na wyjście, więc spakuję.
Akcesoria do włosów- mam.
Telefon- mam.
Gazeta/książka- coś sobie kupię.
Notatnik z długopisem - mam.
Jedzonko - spakujemy.
Torba porodowa:
Plan porodu - będę go spisywać dopiero,
Segregator przebiegu ciąży- mam,
koszula - mam,
szlafrok i skarpety - po mojej modyfikacji są to skarpety i bluza,
czysta koszula po - mam,
gumka do włosów - mam,
balsam do ust - mam,
woda i jedzonko - mam,
ręcznik - mam mały i tetrę,
pierwsze ciuszki maluszka - mam.
Torba dziecka:
6 śpioszków - mam,
6 bodziaków - mam,
pieluszki - mam,
śliniak - mam,
sweterki - mam,
dwie czapeczki - mam,
łapki niedrapki - mam,
kocyk - mam,
ręczniczki - mam,
gąbka - nie mam,
krem do pupci -mam,
waciki - mam, ale dokupię jeszcze. 

Raciczki


33 tydzień, ponad piętnaście kilo na plusie i brzuch, który przypomina piłeczkę. Czuję się jak słoń w składzie porcelany, nigdy nie byłam taka ogromna. Obcięcie sobie paznokci u stóp jest teraz wyzwaniem, bo trzeba przemyśleć, jak ułożyć nogi, by nie ściskać brzuszka. Maleńka jest niesamowita, gdy tylko poczuje się "zduszona", daje znać kopniakami, że jej to nie odpowiada. Potrafi tak wystawić nóżkę, że mąż wczoraj z przerażeniem cofnął rękę z mojego brzucha, bo trzymał ją za stópkę. Gdy w nocy układa dłoń na mój bok to czuje, jak silna jest jego córka. Głaszcze mnie, gdy zdarzy mi się syknąć z bólu, a brzuszek dostaje reprymendę.
Zauważyłam ostatnio, że puchną mi dłonie i stopy. Zapomniałam już, jak wyglądają kostki, bo gdy prostuję dłoń to są one dziurkami. Moje stópki zostały nazwane RACICZKAMI! ;)
Czekam na rozwiązanie, nie mogę się doczekać, aż będę trzymała w ramionach moje Maleństwo.
Wyprawka cały czas się kompletuje.  Mamy przewijak z wanienką, łóżeczko, kołyskę Mojżesza i zamawiamy chustę.

wtorek, 14 lipca 2015

31 tydzień i... ból.

Hej kochane! Czy wy też macie tak, że do wizyty kontrolnej nic się nie dzieje, a po zaczyna?
Byłam na kontroli, wyszła jakaś infekcja i dostałam leki, nic poza tym. Dzidzia wypięła się dupką do pani doktor ;)

Co dwa dni po wizycie? Ból! Masakryczny ból w kroczu, nie mogę wstać/usiąść/zmienić pozycji bez bólu. Czuję to tak, jakby rozeszły mi się w środku kości a ktoś mnie skopał między nogami. Takie coś jak się upadnie okrakiem na rurę, tyle że z całym impetem. Dzwonię do kumpeli, mówi że też ją bolało i że to spojenie łonowe się rozchodzi, że mam zgłosić na następnej wizycie (za 9 dni) i leżeć.
Skurczy chyba nie mam, owszem brzuch twardnieje ale bez bólu i to co jaaaakiś czas. Krzyż mnie nie boli, nie wiem.
Nie chcę panikować, dzidzia rusza się tak, jak się ruszała. Brzuch lekko mnie pobolewa od jakiegoś czasu, czuję jego ciężar.
Gdyby był tu bezpłatny albo chociaż tańszy ginekolog, to bym się zgłosiła, żeby chuchać na zimne, ale zwyczajnie nas na niego nie stać.
Gdyby coś się działo złego, pojedziemy do szpitala, na razie staram się myśleć pozytywnie.

poniedziałek, 13 lipca 2015

Dziś o miłości...

Nie wiedziałam, że można tak kochać. Nie znałam takiej siły uwielbienia drugiej osoby. Zawsze rozdzielałam swe uczucia na te rodzinne, niejako rdzenne i wynikające z więzi oraz nieskończone, oraz te nowe, wybuchające głośno, lecz będące marnym echem tych pierwszych.
Nigdy miłości te się nie łączyły. Inaczej kocha się przecież rodziców, inaczej przyjaciółkę na dobre i na złe a inaczej chłopaka. Każdego człowieka kocha się inaczej, to fakt; jednak pewną grupę osób nazywamy swymi najbliższymi i darzymy ich podobnym uczuciem pełnym ciepła i przywiązania.

Mąż.

Nie wiem, czy to z momentem, w którym uświadomiłam sobie, że chcę spędzić z nim resztę życia,  czy może w jakimkolwiek innym - może wystarczyło jedno wyjątkowe spojrzenie, jedno słowo lub gest... Zrozumiałam, że Go kocham. Kocham tak, jak kocha się przyjaciela, tak, jak kocha się rodzinę i tak, jak kocha się kochanka. Jest moim epicentrum, łączy w sobie całą gamę różnych odczuć, jest sumą moich wdechów i wydechów, uderzeń serca i przepływu myśli. Czytałam o takiej miłości. Ludzie byli w stanie oddawać za nią życie. Wydawało mi się, że to raczej się nie zdarza, że ciężko jest tak bardzo pokochać drugiego człowieka, ciężko pokochać go całego.

Był mi pisany. Zaklepałam go sobie już przed swoimi urodzinami. Mieliśmy być razem, wiem to.
Chwile, w których jesteśmy razem są takie... pełne. Wypełnione po brzegi wszystkim, czym powinny.
Pamiętam, jak z przerażeniem mówił mi, że tak wielka miłość może sprowadzić na nas nieszczęście. Tak wielkie uczucie może razić... Ale nie wierzę w to. Trudy codzienności przytrafiają się każdemu, a ciepło naszych serc pomaga nam je pokonać. Zawsze, gdy łamie mnie jakiś problem On powtarza, że skoro jest trudno to znaczy, że idziemy dobrą drogą.

A teraz z tej wielkiej miłości narodzi się szczęście. Maleńkie, o ciemnych włoskach i różowiutkiej skórze. Nasze wymarzone dziecko...

wtorek, 7 lipca 2015

Pięć smutków i pięć radości w ciąży.

Pięć smutków, które dopadły mnie w ciąży:

1. Ogromność. Brzmi śmiesznie, ale nie jest mi do śmiechu, kiedy wyglądam jak niezdarna kulka, która ma świadomość, że przez dwa miesiące powiększy się jeszcze bardziej. Nie wiem, co jeszcze seksownego widzi we mnie mąż.

2. Brak apetytu. Nie miałam mdłości, ominęły mnie wymioty, ale przez pierwsze miesiące ciąży nie mogłam się zmusić do jedzenia. Było to o tyle smutne, że zdawałam sobie sprawę, że od mojego jedzenia zależy też zdrowie maluszka, więc zmuszałam w siebie posiłki.

3. Zgaga. Nie wiedziałam co to zgaga, aż pewnego wieczora miałam wrażenie, że ktoś wypalił mi kwasem przełyk. Myślałam, że czasem mnie coś zapiecze, nie spodziewałam się takiego bólu.

4. Zaparcia. Eh, gówniana sprawa ;) Podobnie jak ze zgagą, nigdy nie miałam, więc zderzenie z rzeczywistością powaliło mnie na kolana. Zaczęło się od brania żelaza, z którego nie mogę zrezygnować, bo inaczej wpadłabym w anemię. Picie hektolitrów wody nie pomaga. Jem jogurty, zaczęłam pić siemię lniane, zobaczymy...

5. Witaminki witaminki, dla chłopczyka i dziewczynki, a dla ciężarnych ogromne tablety, których nie sposób przełknąć. Mam problem z połykaniem dużych tabletek, więc gdy zobaczyłam suplementy to prawie się popłakałam. Razem z kilkoma farmaceutami szukałam mniejszych, lecz na próżno. Jedynie sam kwas foliowy jest malusi, ale to trochę zbyt mało. W końcu stanęło na trzech pastylkach - jedna to żelazo, bardzo mała i łatwa do połknięcia, druga to kwasy omega 3, większa ale mięciutka i okrąglutka, też łatwo-połykająca-się, no i TABLETA ze wszystkimi witaminami i kwasem foliowym, którą co wieczór rozkrusza mi mąż na łyżce, a ja popijam sokiem pomarańczowym, żeby trochę zniwelować smak.



Pięć radości, co by nie było tak ponuro:

1. Dwie kreseczki. Pierwszy test wyszedł negatywny, nie zgadzało mi się to, przecież czułam, że jestem w ciąży. Ginekolog rozkładał ręce, nic nie widział. Drugi test wyszedł blado-pozytywny, dopiero Beta hCG dało nam wiarygodny wynik. Pamiętam, kiedy powiedziałam o tym mężowi. Przez skype, bo wtedy byliśmy jeszcze rozdzieleni. Wyskoczyłam po prostu z testem przed kamerkę, a on krzyknął.

2. Drugie usg. Na pierwszym widać było jedynie pęcherzyk. Na kolejnym widać było małego człowieczka, takiego maleńkiego i samego, przytulonego do jednej ze ścian mojej macicy. Był taki bezbronny, taki samiutki, że się popłakałam. To wtedy pokochałam moje dziecko, poczułam się za nie odpowiedzialna i już od tego momentu chciałam zrobić wszystko, by je chronić.

3. Zakupy, przeglądanie wystaw, wertowanie ciuszków... Wszystko to mnie bardzo uspokajało i napełniało szczęściem. Samo trzymanie w dłoniach czapeczki, skarpetek czy śpioszków rozczula mnie ogromnie, nie mogę się doczekać Karmelka.

4. Ruchy dziecka. Zacząwszy od pierwszego, skończywszy na tych, które nie dają mi spać, są tak mocne i uciążliwe. Każdy ruch to jakby nasze porozumienie. Teraz nawet mamy już swoje "dialogi", ja naduszam, ona oddaje w to samo miejsce.

5. Mój mąż. Gdyby nie On, byłoby mi bardzo, bardzo ciężko. Daje mi dużo czułości (a to dla niego dość trudne, bo nie zwykł nikogo wciąż tulić i głaskać), widzę, że stara się mnie zrozumieć. Rozśmiesza mnie i stara się każdego dnia, by żyło nam się dobrze. Widzę, że kocha to Maleństwo wiercące się w moim brzuszku, głaszcze i przemawia do Niego czule, całuje... Na propozycję noszenia w chuście odparł tak entuzjastycznie, że aż mnie to zdziwiło, oczywiście zaskoczenie było z półki tych pozytywnych ;) Po jego zachowaniu widzę, że nie mogłam wybrać lepiej. Czekam, aż pokaże jakim będzie ojcem. Mam przeczucie, że wspaniałym, choć ciężko będzie mu bardzo, bo nie miał nigdy taty, a później miał ojczyma, który się nad nim znęcał... Wierzę jednak, że jego dobre serce podpowie Mu, co robić.




Podnosimy się!

Witajcie. U nas trochę lepiej, bo sytuacja się w miarę ustabilizowała. Talerze dostaliśmy od naszej wspólnej koleżanki, która miała zalegające na strychu komplety. Każdy (duże, małe i głębokie) jest nie do pary, ale w ogóle nam to nie przeszkadza. Mamy dzięki jej uprzejmości  na czym jeść :) Prawie skończyliśmy czyścić mieszkanie, mąż cały dzień poświęcił na szorowanie piekarnika i po dzisiejszym wypieku muszę go pochwalić, bo umył go bardzo dokładnie. To, co pożyczyliśmy żeby mieć na jedzenie możemy oddać przez dwa miesiące, więc kamień spadł nam z serca. Żeby wszystko było w miarę uprzątnięte została nam jeszcze łazienka. Niby jest czysta, ale ja bym ją jeszcze wyszorowała we wszelkich możliwych zakamarkach. Na zdjęciu poniżej widać okropny kolor ścian w naszym mieszkaniu (właściciele machnęli wszystko dość mrocznym żółtym, łącznie z klatką schodową...) i brudne lustro.
Początkowo bardzo martwiliśmy się rachunkami za prąd, bo mamy go na kartę. Serio. Nad domofonem wisi sobie urządzenie, które pokazuje stan konta, czyli ile pieniędzy z zasilenia zostało do wykorzystania. Zasililiśmy za 20 euro i zobaczymy, na jaki czas nam to starczy. Mamy nadzieję, że jak najdłużej, bo w końcu mamy lato i nie włączamy przecież ogrzewania...
Internetu nie mamy. Korzystam ze stref free wifi i wtedy łączę się ze światem. Stoimy przed wyborem - podłączamy internet czy kupujemy komodę? Ja jestem za komodą, bo chciałabym już poprać i poprasować ciuszki dla dziecka, jest to dla mnie priorytet.

Mimo, że nie mamy prawie nic, bardzo dobrze nam się mieszka we dwójkę. Dopiero po ślubie zamieszkaliśmy wspólnie, na dodatek w pokoiku, gdzie z denerwującymi współlokatorami dzieliliśmy łazienkę i kuchnię, więc jest to nasze pierwsze mieszkanie z prawdziwego zdarzenia. Mąż stara się brać każdą nadgodzinę, zostawać też weekendami, więc paradoksalnie mało się widzimy. Bardzo podobała mi się niedziela, to był pierwszy od dawna dzień, który spędziliśmy razem. Nawet poszliśmy na bardzo długi spacer! Ostatnio dość często i gęsto łapię zadyszki, a tego dnia swobodnie oddychałam, świeże powietrze po deszczu ułatwiało sprawę :) Zwiedziliśmy kawał miasta, jest tu parę uroczych miejsc, w które będę zaglądać na spacerach z Kornelią.
Mąż jest zachwycony brzuszkiem i poruszającą się w nim istotką, ja natomiast mam mieszane uczucia. Jestem tak ogromna, że nie mogę na siebie patrzeć, czuję się niezgrabnie i ciężko. Waga mnie przeraża, aż się boję na nią wchodzić. Wiem jednak, że każdy tydzień przybliża mnie do końca bycia ciężarówką, że opłaci się tak "kulać", bo w moich ramionach będzie najsłodsze dzieciątko na świecie. Oswajam też się z porodem. Będzie boleć, to poproszę o znieczulenie, będzie coś nie tak (obawiam się jakoś tak może absurdalnie, że Karmelek nie zdąży się obrócić główką w dół) to zrobią CC i po strachu :) Jestem kobietą, a nam nic nie jest straszne!

Za dwa dni mam wizytę u GP, zgłoszę jej moje obawy co do rozwarcia - moja mama miała przedwczesne od piątego miesiąca, a ja mogę mieć a nawet nie wiedzieć... Może da mi skierowanie na badanie ginekologiczne. Spytam się też o jakieś dowcipne probiotyki, coraz bliżej Wielki Dzień, więc nie chciałabym złapać jakieś infekcji.

Co do wyprawki, to szpitalna torba dla dziecka jest już gotowa, moja "się tworzy" czekając na fundusze, mamy kocyki, kołyskę Mojżesza, zaklepane łóżeczko, wanienkę i kosz na pieluchy.  Nawet opuszczono nam z ceny, ze stu na siedemdziesiąt.
Co do zakupów, to po komodzie zamówimy chustę. Nie stać nas na wózek, a raczej nie stać nas na taki, o jakim marzyłam. Zobaczymy, może chusta wystarczy, a później kupimy spacerówkę.


Wraz z Karmelkiem pozdrawiamy Was ciepło!
Dziękuję za wszystkie słowa otuchy pod poprzednim postem, bardzo dużo mi dały...
Będzie dobrze :)

Kornelcia

Suwaczek z babyboom.pl