Wiwat powrót do natury!
Już długo przed zajściem w ciążę interesowałam się psychiką dziecka, rozwojem psycho-fizycznym i wszystkimi nowinkami. Będąc na studiach miałam sposobność czytać książki, które nie znajdują się w każdej bibliotece i często trzeba je po prostu kupować, by do nich zajrzeć - korzystałam więc z dobrodziejstw Uniwersytetu i oprócz lektur do koszyka trafiały różne interesujące mnie pozycje. Jedni buszują po sklepach, ja buszowałam po bibliotece ;)
Gdy już dziecko było w drodze, zaczęłam jeszcze bardziej zagłębiać się w temat - odkryłam Rodzicielstwo Bliskości, chociaż słowo odkryłam tak naprawdę tu nie pasuje - bo jego założenia czuje sercem każda matka, intuicyjnie przecież wiemy, co robić i jak kochać naszego noworodka... Ale utwierdzenie w tym przekonaniu dało mi dużo siły. Zaufałam swojemu instynktowi, a rady "tych co wychowały trójkę/szóstkę/Bóg wie ile dzieci" słuchałam z uśmiechem, dziękowałam i po wybraniu tych dobrych, odrzucałam te drugie i robiłam swoje.
Jestem niesamowicie silnie związana z tą małą istotką, nasze rozstania nie mogą przekraczać kilku godzin, bo cóż, dziecko sobie poradzi, ale mamie serce pęknie. Mam w głowie głośne zdanie "jestem jej potrzebna", co sprawia, że czuję się bardzo niekomfortowo będąc daleko.
Znacie książkę "W głębi kontinuum"? Jeśli nie - polecam. Jej głównym tematem jest okres tuż po narodzinach - ma on ogromne znaczenie dla dalszego rozwoju, ba, na całe życie człowieka. To, jakie otoczenie zastaniemy po wyjściu z "gościnności macicy" rzutuje na całą resztę. Autorka pięknie w niej opisuje to, jak wspaniale czuje się dziecko w ramionach matki. Nie można więc mu tego odbierać - tej namiastki błogostanu, którego zaznał w brzuchu.
No więc nosimy tego naszego szkraba. Najpierw na rękach, potem w chuście, a teraz w nosidełku ergonomicznym. Testy o przyzwyczajeniu nigdy do mnie nie przemawiały, bo noworodka można co najwyżej odzwyczaić - przecież przez dziewięć miesięcy był kołysany non stop. A dziecko moje wcale nie jest "nieodkładalne", bo to zależy od charakteru, a nie od chwil spędzonych na rękach. Ba, dziecko to istny odkrywca, najchętniej przebywałoby na podłodze. Przeważnie śpimy razem, dziecko między nami-rodzicami. Karmię piersią - oby jak najdłużej, rok to dla mnie absolutne minimum. Posiłki przygotowuję jej sama, a ich najważniejszym składnikiem jest miłość ;) Przez to jedzenie jestem często hmm powiedzmy szczerze pośmiewiskiem, bo kto to widział czytać każdy skład, nie używać cukru i soli, gotować wszystko na parze, nie jeść niczego przetworzonego...? Taką jestem świruską która warczy na każdego, kto chce jej dziecku dać coś, co ma w składzie syrop glukozowo-fruktozowy, olej palmowy, dziwne emulgatory i tyle cukru, że aż oczy bolą... (Ale tylko tych, co wiedzą, że słowo cukier na początku składu oznacza, że to coś bardzo złego dla małych ząbków, błon śluzowych, żołądka i odporności.)
Jestem też śmieszna, bo nie dam dziecka włożyć w chodzik, twarde buciki i trampolinkę-odpychankę. Bo to, że w ten sposób szkodzę zdrowiu dziecka jest małym argumentem przy tym, że tyle dzieci tego używało i żyje... Ano żyje, z problemami ortopedycznymi i bolącym kręgosłupem ale fakt, żyje. Ale macham ręką, bo to moje dziecko i chcąc dla niego jak najlepiej nie będę powielać błędnych zachowań przechodzących z pokolenia na pokolenie. Wolę być śmieszną matką eko-sreko. ;)