piątek, 18 marca 2016

Lá Fhéile Pádraig

Czyli.. Dzień Świętego Patryka. Narodowe święto Irlandii, obchodzone 17 marca. Im dłużej mieszkam w tym kraju, tym bardziej się do niego przekonuje. Irlandczycy są bardzo, ale to bardzo mili, uprzejmi i weseli, a kraj wiosną, latem i jesienią wygląda pięknie - te wiecznie zielone krajobrazy, zamki i ocean będą dla każdego estety czymś niesamowitym. No i celtycka kultura, w której nawet na kościelnych, chrześcijańskich witrażach co rusz widnieje celtycki roślinny ornament. 
Tego dnia ubieramy się na zielono z dodatkami białego i pomarańczowego, a symbolem przewodnim jest koniczyna. Według legend to dzięki niej św. Patryk zdołał wytłumaczyć Irlandczykom, o co chodzi z Trójcą Świętą. 
W zeszłym roku, z córcią pod sercem byliśmy na paradzie w Cork:




W tym roku byliśmy jedynie u siebie w małym miasteczku, ale nie narzekam. Nie było co prawda wielkich makiet, ale Kornelia i tak była w szoku widząc np wóz strażacki, więc ona sama miała dość wrażeń. 

Tak prezentowałam się ja ;)


A tak wyglądała wczoraj nasza Koniczynka!



wtorek, 15 marca 2016

Rok małżeństwa

Minął bardzo szybko. Przed chwilą ściągnęłam sukienkę i rozprostowywałam palce po zdjęciu butów. Tyle co kończyłam pakowanie walizki i zaczęłam nowe życie w obcym kraju...

U boku najwspanialszego mężczyzny na świecie. Szytego mi na miarę, stworzonego specjalnie dla mnie. To, że będzie moim mężem wiedziałam od początku, wstrząsnęła mną pewność, że oto znalazłam ojca moich dzieci, powiernika i opokę, przyjaciela i kochanka. Stworzyliśmy coś wyjątkowego, niepowtarzalnego, pożądanego, wspaniałego i pięknego:
RODZINĘ.


"Na żywo" znaliśmy się zaledwie miesiąc, zanim nasz związek stał się takim "na odległość".
Pobraliśmy się po siedmiu miesiącach znajomości. 
Na randce byliśmy tylko raz.
Córcia urodziła się w miesiącu, w którym minął nam rok bycia razem.


Ale to były tylko liczby, które martwiły nie nas, a nasze rodziny i przyjaciół... 
Nie, nie znaliśmy się na wylot. Ale posiedliśmy najważniejszą wiedzę, jaką trzeba mieć, by założyć z kimś rodzinę - jakie mamy serca. Wiedziałam, że jest dobrym człowiekiem i to mi starczyło. 
Bo po co czekać, jeśli odnalazło się miłość swojego życia?

sobota, 5 marca 2016

Pół roku, szok!

Tak! To już pół roku (i kilka dni)! A jeszcze przed chwilą byłaś pod moim sercem...

Karmel rośnie jak na drożdżach, stając się słodkim, gugającym i rozumiejącym wiele bobasem.

Umiejętności: 
warczenie, gdy jest niezadowolona,
pełzanie opanowane przez ponad miesiąc do perfekcji - ulubiona pozycja to brzuszek z wyprostowanymi rękami. Czekamy, aż podniesie dupkę i ruszy ;)
guganie - dowolne sylaby,
powtarzanie dźwięków, a raczej staranie się naśladować,
robienie "aja", czyli głaskanie mnie i taty po twarzy (co ciekawe, wujek jeszcze nie awansował do głaskanego, jego Karmel tylko ciągnie za brodę)
samodzielne jedzenie - hitem jest brokuł i cukinia,
wyciąganie rączek w stronę osoby, która ma ją wziąć na ręce
Nadal czekamy:
na ząbki,
na samodzielny siad z boczku lub raczkowania, bo niestety Karmel potrafi nam usiąść gdy ma się za co podciągnąć a wyczytałam, że to bardzo obciąża kręgosłup,
Co się zmieniło:
NOCE: Kornelia płacze przez sen, częściej się budzi, jest bardzo niespokojna a rano niezadowolona. Więc budzę się co chwilkę, mąż też, bo wcześniej na jej stęknięcie ją karmiłam, a teraz nie chce mleka, tylko trzeba ją obudzić i wytulić, by przestała płakać. Tak mi jej szkoda, kiedy coś ją męczy :(
DNIE: Zamieszkał z nami kuzyn mojego męża, więc dzień nagle stał się przyjemniejszy. Mam parę rąk do pomocy, co jest szczególnie przydatne w czasie szykowania się do wyjścia na spacer. Kornelia uwielbia wujka, radośnie go wita i rechocze, gdy się z nią bawi. Poza tym wprowadziłam pierwszy posiłek - obiad. Pozostałe posiłki nadal są mleczne, oczywiście kp. 




wtorek, 1 marca 2016

BLW - odcinek pierwszy

A więc zaczęliśmy naszą przygodę z jedzeniem.  Wybór padł na marchewkę i brokuły. Nie ukrywam, że bardzo się denerwowałam, bo męczą mnie wizje krztuszącego się dziecka... Ale na szczęście okazało się, że Kornelcia bardzo lubi jeść i nawet wie, o co w tym chodzi.  Gdy w końcu dostała coś do jedzenia, aż się trzęsła z radości, bo w końcu mogła naśladować tatę i nikt jej nie odsuwał od obiadu. Marchewkę gryzła, obracała w ustach i wypluwała, za to brokuły jadło jej się wygodniej, bo z koron łatwo odchodziły części w idealnej do zjedzenia wielkości. Czytałam, że czasem dzieci dość długo bawią się, a jeść zaczynają później, więc nie martwiłam się tylko pozwoliłam jej cieszyć się nową zabawą tyle, ile chciała, nie licząc zbytnio na zjedzenie czegokolwiek. "Pampers prawdy" jednak pokazał, że dość dużo brokuła zostało pochłoniętego. Marchewki za to zero.
Dziś pierwszy raz daliśmy jej łyżeczkę, bo na obiad była zupa krem z brokuła (bardzo krem, żeby się kleiła do łyżeczki). Ale łyżeczkę trzymała Karmel i zjadła tyle, ile trafiła razy do buzi. 
Poniżej relacja:








A tu zadowolony Karmelek:


Kornelcia

Suwaczek z babyboom.pl