poniedziałek, 16 listopada 2015

Siódme poty mamuśki

Nastąpiła w końcu ta chwila, w której powiedziałam sobie, że biorę się za siebie. Mam dość wyglądu przywodzącego na myśl chimerę sumo i tygrysa - i nie, nie chodzi mi tu o ducha walki, egzotykę i drapieżność. Chodzi o fałdki i rozstępy. Waga po ciąży spadała sama; trzynaście kilo zgubiłam gdzieś po drodze, ale zostało mi jeszcze ponad dziesięć. I to ponad dziesięć doprowadza mnie do wściekłości, gdy tylko patrzę w lustro. Dodatkowo nie znam NIKOGO, kto miałby takie rozstępy jak ja. Nie miałam ich aż do dziewiątego miesiąca, aż nagle moje skóra po prostu popękała, makabra.
Mój biedny mąż, młody i przystojny - pociesza na każdym kroku, że jestem i tak piękna, ale brzmi to dla mnie podobnie nieprawdopodobnie jak jaszczuroludzie panujący nad światem, gdzie już bardziej gotowa jestem uwierzyć w tę teorię spiskową niż słowa męża. Po porodzie najbardziej dotknęło mnie właśnie to - opieka nad dzieckiem była przyjemna i niesamowita, ale moje ciało... Czułam się ze sobą tak źle, że zdarzało mi się usiąść i płakać, bo zerknęłam w lustro, bo nie mogłam zapiąć się w spodnie, bo moje piersi przez karmienie z zadowalających stały się smutnymi plackami. Miałam wrażenie, że wszyscy na ulicy patrzą się na mnie i wzbudzam w nich obrzydzenie. Kilka tygodni zajęło mi wypracowanie lepszego myślenia. Najważniejsza jest teraz córeczka, piersi po karmieniu wrócą trochę do dawnego mniejszego rozmiaru, zbędne kilogramy zgubię, a rozstępy zbledną. Pocieszyło mnie to, że przecież nie ja jedyna mam takie problemy, dużo kobiet ma kilogramy, które chce zrzucić, rozstępy, na które nie może patrzeć... ale ja mam do tego wspaniałe dziecko! :))
No więc zaczęłam ćwiczyć i lepiej się odżywiać - nie słodzę nawet kawy! 

To mój piąty dzień ćwiczeń; zaczynam rozgrzewką a kończę rozciąganiem. Każdego dnia coś innego; raz nogi, raz pośladki, raz brzuch.. a raz całościowy trening. Po trzydziestu minutach pot leje się ze mnie strumieniami, uh!  Jeszcze zmian nie zauważam, ale mąż widzący moje samozaparcie wspiera mnie i widzę, że zyskałam w jego oczach :) 
Na szczęście nie mam rozstępu mięśnia prostego brzucha, po porodzie miałam rozstęp na trzy palce, teraz już nie mam nic, ale nie dziwi mnie to - dotyka to raczej kobiet, które dbały o ruch w czasie ciąży i przed zajściem, ja natomiast bardzo lubiłam ćwiczyć.. mózg. I tyle ;) 



NA MIEJSCA... GOTOWA ZMIENIĆ SIĘ Z KASZALOTA W SYRENKĘ... START!


środa, 11 listopada 2015

Poród w Irlandii

Wiem, że już trochę pisałam o tym, jak przebiegł mój poród, jednak chciałabym rozwinąć moją historię, by była pomocna dla innych mam.
Pamiętam, jak przekopywałam internet w poszukiwaniu takich historii. Nie oszukujmy się, zbliżający się poród często wywołuje strach, a jeśli dołożyć do tego obcy język, brak opinii znajomych i wiele "czarnych myśli", chce się raczej uciekać niż przyjechać rodzić. Bardzo obawiałam się tego, że nie zrozumiem, czego oni ode mnie chcą. Że źle mnie potraktują. Że nie będę wiedziała, co robić.
Zaznaczam, że jest to opis porodu naturalnego. Bez znieczulenia, które dają tutaj bez problemu. Można wybrać zastrzyk z morfiny lub epidural. Podają je po osiągnięciu 2 centymetrów rozwarcia. U mnie nie było już na nie czasu, tak szybko postępował poród... Eh!

Przyjęcie do szpitala
W momencie, w którym stwierdzimy, że wybiła godzina zero, dzwonimy do szpitala. Numer podany mamy w segregatorze (karcie przebiegu ciąży). Relacjonujemy, co się dzieje, co ile mamy skurcze, czy odeszły wody oraz jak długo będziemy jechać. Dostajemy informacje, czy mamy się spieszyć, czy raczej powoli się uszykować/zjeść coś dobrego/wykąpać/zrelaksować. U mnie akurat było tak, że słowo "pierworódka" zmyliło głos z słuchawce na tyle, że kazała nam się nie spieszyć, tymczasem przyjechałam już w zaawansowanej akcji ;)
Po telefonie wsiadamy do samochodu z KARTĄ, oraz walizkami, jedziemy do szpitala, parkujemy i zgłaszamy się do recepcji.
Badania
Wysyłają nas do poczekalni, gdzie przychodzi do nas ktoś i prowadzi na badanie KTG. Sprawdzają nam rozwarcie, jeśli zauważą postęp akcji lub na naszą prośbę.
U mnie było już osiem, więc podjęto błyskawiczną decyzję o transporcie na salę porodową.
Więc zawożą nas na salę, gdzie urodzimy nasze dziecko.
Sala porodowa
Są przy nas dwie położne, które proponują nam gaz rozweselający i uczą, w jakim momencie i jak długo go wdychać. Dopingują nas, wspierają. Powstrzymują od parcia przed osiągnięciem pełnego rozwarcia. W momencie, gdy mamy 10 centymetrów, zaczyna się akcja. Pozwalają nam przyjąć najwygodniejszą pozycję i mówią, jakim rytmem mamy przeć. Gdy się udaje i pojawia się główka dziecka, położna chroni krocze - mówi nam, kiedy mamy dyszeć i nie przeć, by nie doszło do zbyt dużego pęknięcia. Możemy też dotknąć główki (ja podziękowałam, jakoś wydało mi się to dziwne). Wsłuchując się w jej głos rodzimy nasze dziecko. Rodzimy też łożysko i maluszek pojawia się na naszym brzuchu. przystawiony do piersi, okryty ręcznikiem. Gratulują nam! :)
Po wszystkim dziecko zostaje wzięte na bok, wytarte i ubrane w uszykowane przez nas ciuszki.
A my zostajemy obejrzane (ocena krajobrazu po wojnie haha) i ewentualnie zszyte. Dużą wagę przywiązuje się do oczyszczenia macicy, nie może w niej zostać "potop", dlatego specjalnie naciskając podbrzusze prowadzi się do szybkiego usunięcia nadmiaru krwi. Ja akurat ten etap wspominam jako jedyny przykry moment porodu, ale to kwestia indywidualna, bo ja zawsze bardzo mocno krwawię (przy zabiegach mam ciągle jakieś krwotoki, chyba taka uroda...). Większość kobiet rodzi znieczulona epiduralem, dlatego ten zabieg jest dla nich nieco przyjemniejszy. Mi podsunięto gaz rozweselający, a potem zaraz przybiegnięto z lekami przeciwbólowymi. Gdzieś w międzyczasie podłączono też kroplówkę.
Położne nas zostawiają i zostajemy zapytani o preferencje śniadaniowe. Przychodzą później co jakiś czas sprawdzić, czy wszystko dobrze i czy w czymś mogą pomóc. Ja akurat rodziłam z mężem, więc leżałam sobie z zamkniętymi oczami, a on tulił w ramionach Małą.
Przychodzi "pani bufetowa" z tostami, kawą i herbatą. Pożywiamy się nieco.
Sala poporodowa
Po jakimś czasie zostajemy przeniesione do sali poporodowej. Ja wtedy skorzystałam momentalnie z prysznica ;). I tak zaczyna się nasz pobyt w szpitalu. Dostajemy środki przeciwbólowe (ja akurat dziękowałam, czym wprowadzałam położne w wielkie zdziwienie, ale mnie naprawdę nic nie bolało, jedynie przy siadaniu i karmieniu), wybieramy sobie z menu co chcemy do jedzenia i zajmujemy się Maluszkiem. Żałuję, że tylko raz zdecydowałam się nakarmić go butelką, bo gdy skończyła mi się siara to nie miałam ani kropelki mleka i tylko się wzajemnie męczyłyśmy. Możemy dać położnej dziecko pod opiekę na jakiś czas, jeśli chcemy odpocząć i zasnąć, a boimy się spać mocnym snem obok Maluszka i nie daj Boże go nie usłyszeć. Ja cały czas sprawdzałam, czy oddycha. Taka mała schiza...
Opieka
W szpitalu jesteśmy pod opieką doradcy laktacyjnego. Pomaga nam w bolesnej drodze mlecznej, a na odchodnym zostawia do siebie numer kontaktowy. Położne przychodzą znów co jakiś czas z pytaniem, czy w czymś pomóc i przypominają,że w razie potrzeby mamy wcisnąć czerwony guzik a się zjawią. Przychodzą doktorzy i oglądają nas i dziecko, przychodzi ktoś z urządzeniem do przesiewowego badania słuchu.
Dostajemy kartkę, by wypełniać ją godzinami karmienia, a obok czy była mokra/brudna pieluszka. Zapisujemy godzinę i stawiamy krzyżyk.
Co do odwiedzin - wszyscy odwiedzać mogą nas do godziny bodajże 19/20. Natomiast partner może być z nami od 7 rano do 23 wieczorem. Obok łóżek są krzesło i fotel, by tatusiom wygodnie się siedziało.
Jesteśmy zaproszone na spotkanie z fizjoterapeutą. Na tym spotkaniu dowiemy się, jak zajmować się dzieckiem jednocześnie dbając o kręgosłup, jak radzić sobie z bólem krocza itp. Najwięcej miejsca tego "wykładu" zajmuje jednak instrukcja dla kobiet po cesarskim cięciu, bo im nieco trudniej przez ranę na brzuchu. Jesteśmy gorąco zachęcane do ćwiczeń mięśnia dnia miednicy. Na koniec wykładu otrzymujemy książeczkę, w której zawarte są te informacje w ramach przypomnienia. Możemy iść umyć dziecko pod opieką położnej, lub poprosić, by to ona umyła dziecko, ucząc nas tej jakże skomplikowanej czynności ;) Śmieszki śmieszkami, ale gdy pierwszy raz trzyma się noworodka w rękach, to wizja wykąpania takiego małego człowieczka może wydawać się dość trudna.
Rejestracja dziecka
Rejestrujemy dziecko w szpitalu. Najczęściej robi to dumny tatuś. Wypełnia blue form, dzwoni by się umówić i idzie piętro wyżej, zabierając ze sobą stosowne dokumenty, których spis znajduje się na kartce, którą wypełniamy. Ciekawostka - na irlandzkim akcie urodzenia znajduje się nie tylko data, ale i godzina urodzenia.
Wypis
Na wypis przychodzimy do recepcji na piętrze, gdzie leżałyśmy. Dziecko zostaje zapięte w foteliku, a nam wręczone zostają jego bransoletki na pamiątkę. Wręczają nam też dokument, w którym zapisane są najważniejsze informacje typu godzina urodzenia, punkty APGAR itd.
Przeważnie w szpitalu jesteśmy około 3-4 dni. Ja zostałam wypuszczona wcześniej, bo dobrze się czułam i bardzo chciałam już być w domu i się wyspać, bo dziecko kobiety obok mnie płakało 23h na dobę :|
Wizyty położnej
Położna środowiskowa przychodzi cztery razy co tydzień, sprawdza wagę i nanosi ją na siatkę centylową. Pyta się zawsze, czy mamy jakieś pytania, czy w czymś potrzebujemy pomocy.

Nie golą, nie robią lewatywy, nie stręczą pytaniami, czy "była kupa" ;)

To chyba wszystko... Jeśli macie jakieś pytania, piszcie :)

Jestem ciekawa też, jak to wygląda w Polsce, bo jednak wspomnienia mojej mamy czy cioci mogą być bardzo mało aktualne.

sobota, 7 listopada 2015

Dzielna dziewczynka...

Byliśmy przekonani, że czeka nas jedynie szczepienie doustne na rotawirusy. Zadowoleni przyjechaliśmy do kliniki, córka została osłuchana na kozetce, podobało jej się nowe miejsce, bo leżała szczęśliwa posyłając nam uśmiechy. Próbowała nieco wypluć, ale smoczek skutecznie uniemożliwił wypchnięcie językiem szczepionki. 
Jednak okazało się, że to nie koniec, na dziś przewidziane są też dwie dawki w strzykawkach. Musiałam ją trzymać, kiedy pielęgniarka wbijała się w jedno i drugie maleńkie udko. Płakała Mała, płakaliśmy i my... Okropne przeżycie, nie lubię szczepień.
W domu Maleńka tylko przez chwilę miała stan podgorączkowy, grudek czy zaczerwień brak. Jednak przez najbliższe dwa dni budziła nam się z krzykiem. Nie płaczem, a krzykiem, który nam rozdzierał serca. 
Na szczęście już jest dobrze, Karmelek jest całkiem pogodny, może bardziej senny.
A jak u Was przebiegały szczepienia?

Kornelcia

Suwaczek z babyboom.pl